Ewolucja, to rzecz
skomplikowana. Z jednej strony musi być szybka, jeśli w ciągu 5
milionów lat lub mniej ma z pra-małpy powstać człowiek, z drugiej
strony nie może zbyt się zagonić, bo powstaną potwory, które w drugiej
generacji nie zrozumieją się z dziadkami. Sensowne jest więc, że
ewolucja czasem przyspiesza, czasem
zwalnia. Możliwe, że to pęki kosmicznych
promieni, nagle nadchodzące nad Ziemię tę ewolucję przypieszają
Problem jednak, że takie promienie – szybkie
protony, elektrony i promienie gamma, czynią szkód co nie miara, niszcząc delikatną strukturę DNA (na tym polega na przykład radioterapia
nowotworów). A szukamy przyczyny nie śmierci osobnika, lecz jego
zmiany, czyli mutacji. Dopiero ostatnio okazalo się, że być może nie
szybkie promienie beta czy gamma takie mutacje mogą powodować, lecz
niewinne, powolne elektrony.
Skomplikowane pomiary zderzeń powolnych elektronów z
cząstkami DNA [Science, 3 March 2000, nr. 287 str. 1658]
pokazały, że te małe “bursztynki” tną geny,
jak ostre nożyce. I czynią to w sposób inteligentny: przyklejają się do drobiny DNA w wybranym
miejscu i tam ją przerywają, nie niszcząc reszty. Wolne, wiszące końce
DNA mogę więc
się przegrupować, przyklejając się do innych i tworząc nowe DNA, nadal
“żywe”,
tylko że inne. Czyli: mutacja!
Czy naprawdę powolne elektrony i proces ich dysocjacyjnego przyłączania do DNA wpływają na ewolucję, to na razie (20.09.2003) - tylko hipoteza.